15 sierpnia minela 37 rocznica wydania plyty In Through The Out Door – ostatniego studyjnego krazka, jaki zostal nagrany przez zespól Led Zeppelin. Pózniejsza Coda zawierala juz tylko te nagrania, które na wczesniej wydanych plytach nie znalazly miejsca.
Wsród starszych fanów rocka nie bede oryginalny jesli powiem, ze kiedy po raz pierwszy zetknalem sie z muzyka zawarta na tym krazku bylem nia mocno rozczarowany. Z czasem zmienilem zdanie, co tez nie bylo jakims oryginalnym dokonaniem. Bodaj na poczatku lat 90. znane ze zgryzliwosci pismo Rolling Stone chwalilo ten album. Jednak latem 1979 roku Chris Bohn wplywowy krytyk, równie wplywowego pisma Melody Maker, przedstawil kasliwie zatytulowana recenzje Whole lotta bluff, bylo to ironiczne nawiazanie do klasycznego numeru grupy – Wholle lotta love. W recenzji tej wlasciwie zmiazdzyl zespól – piszac, ze kwartet nie ma juz nic do powiedzenia w rocku. To rzecz jasna dawne dzieje, ale pokazuja one na ile Zeppelini u schylku tamtej dekady, a zarazem u schylku swojego istnienia byli uwazani, zgodnie zreszta z pewnymi obowiazujacymi trendami, za zgredziarskich dinozaurów lub – jak to okreslono w tygodniku New Musical Express – superpierdoly.
In Through The Out Door, po wczesniejszej 3 letniej przerwie wydawniczej, byl próba powrotu grupy do scislej rockowej czolówki. Oczywiscie (z perspektywy lat oceniajac) Zeppelini nigdy tej czolówki nie opuscili, ale wówczas byla to tez ich walka o utracone wplywy i – po prostu – kase. Nie bylo to zreszta wcale takie latwe, bo nowofalowy swiat, a – co za tym idzie – równiez media, najnormalniej nie znosili Led Zeppelin. Paul Simonon, basista punkowego The Clash, twierdzil: Led Zeppelin? Nie musze nawet sluchac muzyki, wystarczy spojrzec na jedna z ich okladek i juz chce mi sie rzygac! Tamten stan rzeczy, jak to zreszta bywa, zostal mocno zweryfikowany przez czas i dzis juz tylko stary szurniety punk móglby uwazac tak, jak niegdys Simonon. A propos jednak okladek – album posiadal szesc ich róznych wersji. Kazda z nich przestawiala nieco odmienne ujecia „Dear Johna” w ponurej, obskurnej spelunie. Rzecz jasna, byl to objaw typowo zeppelinowskiej ekstrawagancji, tu jednak posunietej do granic.
Jak nigdy wczesniej, kontrole nad kompozycjami i brzmieniem zespolu przejal tym razem klawiszowiec John Paul Jones. Plyte otwieral numer In The Evening. Przez niektórych zostal bardzo szybko mocno „zrabany” za topornosc i brak wlasnego stylu. Nie bylo jednak, az tak zle. Co wiecej, byla to kompozycja o quasi symfonicznym wymiarze, niezwykla i dosc przerazajaca zarazem, z nalozonymi gitarami i – jako to napisal Stephen Davis – konwulsyjnymi okrzykami Planta – I’ve got pain. Ten, jak dla mnie, naprawde solidny numer zapowiadal niezwykla atmosfere dalszych czesci krazka. Inny utwór – Fool In The Rain mial wstep, jak u typowego Zeppelina, a potem kierowal sie ku muzyce brazylijskiej i konczyl sie jakas uliczna samba i okrzykami.
Zespól byl ponoc szczególnie zadowolony z dwóch utworów. Pierwszym z nich byla epicka Carouselambra – kompozycja najdluzsza na plycie, zbudowana na kilku watkach i rytmicznych dzwiekach syntezatora. Tekst Roberta Planta zawieral fragmenty mowy pogrzebowej na czesc skandynawskiego wodza. Drugim utworem byl All My Love – kompozycja ozywiona syntetycznie brzmiacymi skrzypcami i takaz solówka na trabce.
Krazek zawieral tez dwa lzejsze kawalki; South Bound Suarez – bedacy prosta rytmiczna piosenka, na która Jimmy Page nalozyl pelna dysonansów gitare oraz Hound Dog – stanowiacy dowcipna parodie country, ponoc zainspirowana postacia dziewczyny Planta z Teksasu.
Szkoda, ze odrzucono z krazka niektóre utwory, chocby takie jak Ozone Baby czy Wearing And Tearing, które pokazywaly Led Zeppelin w nowofalowym przebraniu. Kompozycje te znalazly sie dopiero na „posmiertnej” plycie Coda.
Pelen tesknej melancholii album In Through The Out Door na pewno nie byl mistrzowskim dokonaniem Zeppelina, byl raczej wyrazem zmagan zespolu z muzycznymi trendami, który go osaczaly i próbowaly zarazem wyprzec. Powstal wiec swoisty zapis walki zeppelinowego hard rocka z mloda muzyka, walki o przetrwanie.
Z biegiem lat plyta nabrala pewnej szlachetnosci. Zreszta brzmieniowo trudno jej dzis wiele zarzucic. Ja natomiast, jestem wdzieczny Zeppom za chocby tylko jeden numer, który znalazl sie na tym krazku. Jest nim piekny, finalowy I’m Gonna Crawl, z ujmujacym bluesowym solo Page’a. To, w ogóle, jeden z moich ulubionych utworów grupy.
Krzysztof Borowiec