45 lat temu lat temu, 12 i 13 marca 1971 roku w sali klubu Fillmore East w Nowym Jorku odbyly sie koncerty, z których nagrania wypelnily jedna z najlepszych plyt w historii swiatowego rocka. Album zatytulowany At Fillmore East, sygnowany przez zespól The Allman Brothers Band, uznany zostal za arcydzielo.
Kiedy dwa lata wczesniej Bill Graham, znany rockowy impresario, zaprosil muzyków The Allman Brothers Band by wystapili w Fillmore East jako support grupy Blood Sweat And Tears, przedsiewziecie zakonczylo sie artystyczna klapa. Mimo to jednak Graham zaryzykowal po raz wtóry. Mial nosa. Podczas nowojorskich koncertów zrealizowano material na trzecia, najlepsza w dyskografii plyte zespolu. Mimo ze pomysl nagrania jej na zywo wzbudzal spore kontrowersje, Duane Allman przekonywal: Scena to naturalne srodowisko zespolu. Nagrywanie w studiu nas krepuje, dlatego chcemy nagrac album na zywo, by bylo w nim wiecej naturalnego ognia. Mamy opracowac tylko zarysy aranzacji i szkice piosenek, a to jak kazdy z nas zagra solo, zalezec bedzie wylacznie od nas. I widac wena towarzyszyla muzykom caly czas, nie tylko wtedy, kiedy decydowali sie na gre solo. Sa takie koncerty podczas których wszystko artystycznie sie uklada, kiedy muzycy z lekkoscia osiagaja szczyty swoich umiejetnosci, a przy tym jakas niezwykla iskra boza pozwala im rozpalic magiczny wprost muzyczny ogien.
Album, wówczas podwójny, ukazal sie we wrzesniu 1971 roku i bardzo szybko uplasowal sie w pierwszej dwudziestce najlepiej sprzedawanych plyt w Stanach Zjednoczonych. Po latach ukazala sie podwójna plyta CD zawierajaca te fragmenty koncertów, które w 1972 roku staly sie znakomitym uzupelnieniem plyty Eat To Peach (przede wszystkim ponad pólgodzinny Mountain Jam, a takze utwory – One Way Out oraz Midnight Rider – oczywiscie z Fillmore East), ale nagrane w koncu czerwca 1971 roku.
Nie rozszerzone wydawnictwo zawieralo lacznie siedem utworów. Na krazku pierwszym zamieszczono cztery kompozycje – blues-rockowe wersje standardów. Na poczatek Statesboro Blues Willa Mc Tella, zagrany z mocnym allmanowskim drive’m w iscie poludniowej temperaturze. Potem Done Somebody Wrong Elmore’a Jamesa. Trzeci utwór to Stormy Monady, bodaj najbardziej znana w tym zestawie kompozycja T.Bone Walkera. To niezwykla przyjemnosc sluchac tak eleganckiego, pelnego finezji grania. Ciekawe, ze – jakby na przekór tytulowi – to wrecz balsamiczne brzmienie, takie wieczorne granie, kojace serce po trudach dnia. Mogloby sie wydawac, ze to wlasciwie nic takiego wielkiego. Jednak sposób budowania napiecia, sposoby artykulowania dzwieków i kreowania muzycznych przestrzeni sa absolutnie niezwykle.
Duane Allman, którego brzmienie gorace, pelne, czasem jakby wymykajace sie spod kontroli, rozkwita szczególnie wówczas, gdy gra technika slide. Dicky Betts, brzmiacy bardzo czysto i starannie, doskonale uzupelnia Duane’a, ale udowadnia jednoczesnie na ile sam jest znakomitym muzykiem. Gregg Allman z kolei. Bez jego „Hammonda” muzyka grupy chyba nie mialaby az tak magicznego wymiaru. A przy tym ten jego spiew. Mocny, czysty, jedyny w swoim rodzaju „czarny” bialy glos. Ponadto, swietny na basie Berry Oakley, znakomici perkusisci, czyli: Jai Johanny Johanson i Butch Trucks oraz goscinnie na harmonijce w utworze Done Somebody Wrong Thom Doucette. Wszyscy graja jak w transie, a to dopiero przystawka, bo danie glówne to druga plyta w tym zestawie.
Pierwszy krazek konczy ponad dziewietnastominutowa kompozycja Willie’go Cobbsa You Don’t Love Me. W utworze tym Duane Allman po raz kolejny pokazuje jak wytrawnym jest gitarzysta. Jest tam moment, w którym wszyscy ucichli, a Duane gra zaledwie kilka nut. Czyni to z takim nerwem, ze kazdy dzwiek osiaga nieprawdopodobny ladunek emocjonalny. W swoim czasie ktos napisal nawet, ze Duane gra tak, jakby za chwile mial nastapic koniec swiata.
Plyta druga, która otwiera Hot ‘Lanta, wypelniona jest juz wlasnymi kompozycjami zespolu. Muzycy w znacznie szerszy sposób demonstruja na niej swoje fenomenalne zdolnosci improwizatorskie i, nie trzeba dodawac, ze czynia to w sposób absolutnie niepowtarzalny. Calosc zamyka kompozycja Gregga Allmana – znakomita Whipping Post, zagrana jako jam – pelen zmian nastroju, tempa i dynamiki. Jednak za najpiekniejszy utwór plyty uznawany jest In Memory Of Elizabeth Reed, napisany przez Dicky’ego Bettsa. Utwór, znany z drugiej studyjnej plyty, znalazl sie tutaj w bardzo kunsztownej formie, wzbogaconej pieknym, eleganckim wstepem. Zespól z niebywala wprost latwoscia kreuje magiczne muzyczne przestrzenie. Piekny motyw glówny staje sie jedynie pretekstem do pofolgowania muzycznej fantazji. Duane bez zbednej ornamentyki, bez silenia sie na techniczne popisy, z natchniona delikatnoscia wzbogaca kolorystycznie calosc. Zreszta, nie tylko w tym utworze zespól dowiódl, ze jego sila to: ani nie zwinna rurka w reku Duane’a, ani nie finezyjne, pelne energii granie Dicky’ego, ani nawet nie spiew i Hammond Gregga. Jest cos, co laczy to wszystko w magiczna calosc, i jak to zwal, tak zwal, ale to cos sprawia, ze koncert do dzis przyprawia o gleboki, przyjemny dreszcz cieplych muzycznie doznan
Krzysztof Borowiec.