Cena paliw, artykułów spożywczych, a ostatnio też cena opału idą w górę. Oprócz wojny na Ukrainie drożyzna jest jednym z głównych tematów debaty publicznej w Polsce, również na Sądecczyźnie.
Jak wiemy ulica to dobre miejsce, aby analizować nastroje społeczne. Tym tropem wybraliśmy się na ulice Nowego Sącza, aby mieszkańców miasta zapytać o ich zdanie w sprawie szalejącej drożyzny.
– Bardzo źle jest teraz. Ceny idą w górę, paliwo też. Automatycznie, jak paliwo idzie w górę, to i dostawy są droższe, więc na przykład cena chleba i podstawowych rzeczy idzie w górę – mówi mężczyzna idący przez sądeckie planty.
– Wzrost cen paliwa wynika z sytuacji, jaka jest. To nie jest wina rządu. Po prostu mamy wojnę i dlatego ceny paliw poszły w górę i pewnie będą jeszcze rosły – mówi sądeczanin, przebywający z rodziną na spacerze.
– W ogóle jest za drogo, a paliwo to poszło do przesady. Żywność jest w różnych cenach. W zależności, gdzie się zaopatrujemy – to kolejny głos z ulic Nowego Sącza.
Sądeczanka, która na stałe mieszka w Niemczech podkreśla, że za naszą zachodnią granicą nie jest dużo lepiej. – W Niemczech też jest inflacja, przeszło 7% i paliwo też jest bardzo drogie.
Tyle tylko, że jesteśmy w Polsce, więc skutki wysokich cen odczuwamy tutaj. Na przykład benzyny na niektórych stacjach paliw przekracza już 7,90 zł, ropy 7,50 zł, a gaz kosztuje około 3,50 zł. Nie tylko sądeccy, ale też tarnowscy kierowcy nie ukrywają zdenerwowania.
– Są nie do przeskoczenia i to jest za dużo jak nasze, polskie zarobki. Z tego, co widać, to myślę, że w wakacje zobaczymy ceny benzyny w granicach 10 zł – mówi jeden z nich. – Są stanowczo za duże. Idą wakacje i każdy chciałby gdzieś pojechać, ale przy takich cenach paliw, to ciężko będzie gdzieś wyruszyć – dodaje kobieta, tankująca samochód przed wyjazdem do pracy.
– Może w takim razie trzeba będzie przesiąść się na rower w najbliższym czasie – rzuca ironicznie kolejny kierowca, a jak dorzuca drugi: – Ja już dojeżdżam do pracy na rowerze, lub na hulajnodze elektrycznej.
Inflacja daje nam popalić, ale jakie są jej przyczyny? Jak komentuje dr Aneta Oleksy-Gębczyk, ekonomistka z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, są one zarówno zewnętrze, jak i wewnętrzne. Zewnętrzne to skutki minionej pandemii i obecna wojna na Ukrainie, a wewnętrzne to socjalne transfery społeczne i zbyt późna reakcja Rady Polityki Pieniężnej, jeśli chodzi o długie trwanie przy niskich stopach procentowych.
– Najlepiej to widać, obserwując tak zwane odczyty inflacji bazowej. To jest inflacja, która pomija zmiany cen w żywności i energii. Jak obserwuje się te wskaźniki to widać, że symptomy inflacyjne pojawiły się już w lipcu 2019 roku, czyli tak naprawdę, pół roku przed wybuchem pandemii – wyjaśnia.
Co zamierza w sprawie inflacji zrobić rząd? Według jego rzecznika, Piotra Mullera, zostały już podjęte takie działania jak obniżka podatku dochodowego z 17 do 12 procent, dopłaty do nawozów i przedłużenie rozwiązań zapisanych w tarczy antyinflacyjnej. Ogólnie jednak sytuacja nie zapowiada się zbyt optymistycznie.
– Trzeba sobie powiedzieć wprost, że te najbliższe miesiące, globalnie będą trudne. Będziemy borykać się z dużymi trudnościami i na nie będzie się starać odpowiedzieć. Aczkolwiek inflacja jest jednym z najgorszych i najtrudniejszych elementów systemu ekonomicznego do opanowania.
Rząd proponuje, aby od stycznia najniższa pensja wynosiła ponad 3380 złotych brutto, a od lipca wzrosła do poziomu 3450 złotych. Decyzja rządu ma być odpowiedzią na wysoką inflację. Ministrowie rozmawiali także o wysokich cenach węgla.