W akcję, zainicjowaną przez absolwentów i studentów kierunków medycznych Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, zaangażowanych jest już blisko 20 osób. Każda z nich jedzie na jeden lub dwa tygodnie do punktu medycznego na Ukrainie, żeby tam pomagać osobom, które uciekają przed wojną.
Patryk Tylka, student ratownictwa pracował na Ukrainie, około 2 kilometry od przejścia granicznego w Budomierzu. – To znajdowało się w szczerym polu, przy prostej drodze, byliśmy więc wystawieni jak na dłoni na ewentualny atak wojsk rosyjskich. Nigdzie nie można czuć się w 100% bezpiecznym, a tam tym bardziej, ale mieliśmy koło siebie ukraińską służbę graniczną, tłumaczy i osoby, które nam wyjaśniały co robić w razie ewentualnej ucieczki z tego miejsca – relacjonuje ratownik.
Szymon Bochenek studiuje pielęgniarstwo, ale jest już ratownikiem medycznym pracującym w zawodzie. Na Ukrainie stacjonował za przejściem granicznym w Korczowej, gdzie ze swoją grupą tworzył ambulatorium.
Oprócz podstawowej pomocy medycznej trzeba było udzielać też wsparcia psychologicznego. – Spotykaliśmy się z atakami reakcji stresu pourazowego szczególnie wynikającymi z oddalenia od swojego domu, zostawienia wszystkiego w martwym punkcie, oni oczywiście nie wiedzieli, czy kiedykolwiek powrócą do swojego domu. Były też problemem z ciśnieniem, czy ogólnym osłabieniem tych osób i zaburzeniami gospodarki elektrolitowej – wymienia.
Na granicy najczęściej trzeba przeciwdziałać hipotermii albo całkowitemu wyziębieniu organizmu – dodaje Patryk Tylka. – Mam teraz przed oczami dzieci w wieku 3 może 4 lat, bez rękawiczek, gdy na polu było nawet do -10 stopni. Nam w ciepłych ubraniach było zimno, momentami trzęśliśmy się z zimna, a ręce tych dzieci były przemarznięte. Trzeba było je rozgrzewać – opowiada.
Wykorzystywane były do tego np. ogrzewacze chemiczne, czy folie NRC. Jak mówią sądeccy ratownicy – takie rzeczy wciąż są potrzebne na granicy. Sądeccy ratownicy pracowali za granicą z wolontariuszami Stowarzyszenia Folkowisko, która zbiera tego typu rzeczy.