Trzy zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Szarytek św. Jeanne Antide i jadący z nimi kierowca zostali porwani dla okupu w Republice Środkowoafrykańskiej. Grupa rebeliantów zdecydowała jednak o wypuszczeniu zakładników.
Uzbrojeni mężczyźni prowadzili porwanych do buszu. W czasie godzinnego marszu w głąb sawanny, siostry i kierowca popędzani byli kijami. Po dojściu na miejsce porywacze domagali się okupu w wysokości 30 tys. euro. Po dwóch godzinach zakładnicy zostali wypuszczeni i powrócili do Bocarangi: siostry do wspólnoty, a kierowca do swojej rodziny.
Wydarzenie miało miejsce dwa tygodnie temu. Całą sytuację opisuje bp Mirosław Gucwa. Porywaczy było czterech. Wszyscy z plemienia nomadów Mbororo (hodowcy bydła) i wszyscy należący do grupy rebeliantów.
Porywacze zabrali siostrom bagaże, telefony i ponad tysiąc euro, które miały ze sobą na różnego rodzaju opłaty oraz zakupy dla dziewcząt z internatu. Pozostawili im jednak komputer zawierający całą dokumentację ich posługi w szkołach.
List biskupa Mirosława Gucwy
W czwartek 30 stycznia ks. bp Leszek Leszkiewicz i ks. dr Krzysztof Czermak wybrali się w powrotną drogę do stolicy naszego kraju (Bangi) po tygodniowym pobycie wśród nas. Pobyt był bogaty w różnego rodzaju spotkania, osobiste rozmowy i uroczyste celebracje eucharystyczne połączone z błogosławieństwem dzieci szkolnych (Baboua) i obiektu Instytutu Pedagogicznego im. św. Augustyna w Bouar, który został wybudowany dzięki pomocy wiernych i przyjaciół misji z diecezji tarnowskiej.
W godzinach południowych tego samego dnia wybrałem się do Bocarangi, aby spotkać się z siostrami ze Zgromadzenia Sióstr Szarytek św. Jeanne Antide. Trzy z nich, jadąc dzień wcześniej z kierowcą do Bouar, zostały zatrzymane przez uzbrojonych osobników i poprowadzone do buszu. W czasie godzinnego marszu w głąb sawanny, siostry i kierowca popędzani byli kijami. Po dojściu na miejsce porywacze domagali się okupu w wysokości 20 milionów franków CFA (30 tys. Euro). Po dwóch godzinach porwani zostali jednak wypuszczeni i powrócili do Bocarangi: siostry do wspólnoty, a kierowca do swojej rodziny. Do Bocarangi wybrałem się z siostrą Marceliną, która jest ich przełożoną w RCA. Przyjechaliśmy na miejsce przed zachodem słońca (po godz. 17.00). Wszystkie siostry były już w domu. Mogliśmy więc wysłuchać prawdziwej wersji wydarzeń opowiedzianej przez dotyczące siostry i poznać wiele innych szczegółów.
Porywaczy było czterech. Wszyscy z plemienia nomadów Mbororo (hodowcy bydła) i wszyscy należący do grupy rebeliantów. Często spotykamy hodowców na drogach i widzimy jak popędzają bydło kijami. Trzech z nich było dobrze uzbrojonych i w mundurach wojskowych, jeden natomiast ubrany w dżinsy miał tylko kija oraz długi nóż w pochwie. Żaden z nich nie mówił po francusku ani w sango, tylko w ich języku foulbe. Natomiast Tidjani, kierowca sióstr, będąc muzułmaninem zna oprócz arabskiego, francuskiego i sango również język nomadów. Był więc ich tłumaczem. Przez całą drogę i po przybyciu w odosobnione miejsce porywacze domagali się pieniędzy i grozili siostrom śmiercią: 'l’argent ou la vie” (tego się nauczyli). Siostra Marisa została nawet uderzona kijem w plecy i widziała długi nóż nad głową, kiedy odmówiły podania jakichkolwiek numerów telefonicznych (przełożonej czy rodziców). Przez cały czas siostry, przygotowane na najgorsze, modliły się w duchu prosząc o ocalenie i darowanie grzechów. Najmłodsza z nich, postulantka Precious z Nigerii, modliła się również za porywaczy. Ci zaś nie ustępowali, a siostry ciągle nie przystawały na ich żądania. Chwilami pytali je o ich pracę i posługę (wszystkie siostry mają wyższe wykształcenie pedagogiczne i pracują z dziećmi i młodzieżą licealną). Wtedy było spokojniej. Ale po chwili znów ze złością powtarzali refren: ‘l’argent ou la vie”. Po godzinie takiej szarpaniny s. Gisele (ukończyła psychologię na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie) wezwała pomocy Michała Archanioła.
Nie wiadomo z jakich powodów, po dłuższej chwili ciszy, dowódca bandytów oświadczył w swoim języku: 'jesteście wolne, możecie wrócić do wspólnoty, idźcie nie oglądając się za siebie”. Nie zwlekając ani chwili i o nic nie pytając, siostry i kierowca ruszyli w powrotną drogę. Nikt nie musiał ich 'popędzać” kijami, prawie biegli. Kiedy dobiegli do drogi okazało się, że stracili orientację w terenie i nie mogli usytuować miejsca, w którym byli zatrzymani. Po chwili jednak spotkali nadjeżdżających żołnierzy, którzy ich szukali. Wskoczyli na dżipa i dotarli do swojego samochodu, zabezpieczanego już przed złodziejami przez innych żołnierzy. W sumie porywacze zabrali siostrom bagaże, telefony i ponad tysiąc euro, które miały ze sobą na różnego rodzaju opłaty oraz zakupy dla dziewcząt z internatu. Pozostawili im jednak komputer zawierający całą dokumentację ich posługi w szkołach.
Kilkugodzinne spotkanie zakończyliśmy nieszporami, podczas których s. Gisele modliła się za młode osoby zagubione w buszu (chodziło o porywaczy), prosząc o przemianę ich serc i powrót na właściwą drogę. W czasie posiłku, który przedłużył się prawie do godz. 21.00, powracał temat porwania na przemian z opowieściami o innych wydarzeniach. Rozmawialiśmy też telefonicznie z kierowcą Tidjani.
Następnego dnia po mszy św. postulantka Precious i s. Marisa nie czuły się najlepiej. Kolejna nieprzespana noc dała o sobie znać. Przeżyte wydarzenie pozostawiło ślad. Przełożona Marcelina z innymi siostrami zadecydowały więc o wyjeździe trzech sióstr do Bouar razem z nami. Musiały się w miarę szybko pozbierać, bo w tym samym dniu, przed południem przylatywał do Bouar ksiądz biskup Giuseppe Laterza, nuncjusz apostolski dla RCA i Czadu. W drodze do Bouar przejeżdżaliśmy przez teren, w którym siostry zostały zatrzymane. Chciałem im zaproponować zrobienie wspólnego zdjęcia, ale taka zapanowała cisza w tym momencie, że się nie ośmieliłem, fotografując to miejsce jedynie zza kierownicy, bez postoju. Na przestrzeni 7 km nie ma ani jednej osady. Miejsce idealne na tego rodzaju 'akcje”.
Dojechaliśmy do Bouar w południe. Po krótkim spotkaniu z nuncjuszem siostry zostały przywitane w ich wspólnocie nieopodal katedry. Wcześniej, po uwolnieniu, nuncjusz rozmawiał z nimi telefonicznie i wysłał wiadomość do Watykanu. Kolejne wspólne spotkanie miało miejsce w sobotę w domu sióstr. Podobnie jak w Bocarandze, po rozmowie odmówiliśmy nieszpory. Dalsze rozmowy przy posiłku przedłużyły się do późnych godzin nocnych. W niedzielę zaś w katedrze pod koniec mszy świętej, w której uczestniczyli świeccy i osoby konsekrowane (Dzień Życia Konsekrowanego), uwolnione siostry zaprezentowały się całemu zgromadzeniu, a jedna z nich dala krótkie świadectwo.
Następnego dnia siostra Marisa udała się do Bangi (ciągle odczuwała ból w plecach). Również i ja odwiozłem tam nuncjusza. Wieczorem po przyjeździe, nuncjusz przyjął u siebie ks. biskupa Leszka, ks. Krzysztofa i ks. Szymona z Bimbo. Byliśmy razem.
Po powrocie z Bangi, w środę wieczorem, odwiedziłem nasze siostry w Bouar. Wszystkie były zgromadzone w jadalni wokół postulantki Precious zalanej łzami i szlochającej, dowiedziała się bowiem z Facebooka o śmierci wujka, który ją wychowywał po śmierci ojca i traktował lepiej niż własne dzieci. Długo trwaliśmy przy niej w modlitewnej ciszy. W tym czasie s. Gisele wyszła, by odebrać telefon. W telefonie usłyszała: 'Sono Papa Francesco”. Papież Franciszek po otrzymaniu ich listu (nuncjusz wysłał go bowiem rano pocztą elektroniczną) osobiście do nich zadzwonił wieczorem jeszcze tego samego dnia, prosząc, aby nadal świadczyły o miłości Chrystusowej i udzielił wszystkim apostolskiego błogosławieństwa.
Precious się uspokoiła. Zaczęliśmy więc modlitwę w intencji zmarłego wujka i całej rodziny pogrążonej w żałobie. Postulantka i pozostałe siostry tej modlitwy nadal potrzebują. Ja również.
† Mirosław Gucwa
biskup diecezji Bouar