Już oficjalnie – Sługa Boży ks. Jan Czuba – kandydat na ołtarze [ZDJĘCIA]

IMG 3308

Zobacz zdjęcia

IMG_3293

Zdjęcie 1 z 31

W Tarnowie rozpoczął się etap diecezjalny procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego księdza Jana Czuby. Tarnowski misjonarz zginął 26 lat temu w Republice Konga. Inauguracja procesu miała miejsce w Wyższym Seminarium Duchownym. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele rodziny.

Obecny był brat misjonarza – Stanisław Czuba i jego żona Zofia. Ze Stanów Zjednoczonych przyleciała siostra ks. Czuby – Janina Leja.

– Bardzo to wszystko przeżywam, że mogłam przylecieć do Polski i być na tak wspaniałej uroczystości. Mój brat był wyjątkową osobą, bardzo kochał wszystkich ludzi. Patrzył zawsze na niebo i dużo się modlił

– opowiada siostra misjonarza.

– Janek był dobrym człowiekiem, życzliwym, gorliwym, oddanym sprawie Kościoła i misjom. – Kiedy był na ostatnim urlopie w Polsce ja się pytałem jakie ma plany, a on mi odpowiedział, że zostanie na misji do końca

– wspominają brat misjonarza i jego żona.

Na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Czuby czekało wiele osób. To ważny dzień dla Kościoła tarnowskiego mówi bp Andrzej Jeż.

– Przygotowania były dosyć długie, chociaż trzeba przyznać, że rozpoczęcie procesu przyspieszyło dla nas w sposób niespodziewany. Diecezja w Kinkali, gdzie śmierć poniósł ks. Jan Czuba, otworzyła się na ten proces, co pozwoliło nam podjąć dalsze kroki procesowe. Tutaj będzie pracował trybunał, a pomocniczy na terenie Konga, gdzie będą przesłuchiwani świadkowie tamtych wydarzeń.

W gronie osób, które modliły się o rozpoczęcie procesu jest proboszcz parafii św. Antoniego w Krynicy-Zdroju ks. Jan Wnęk. Kapłan pochodzi ze Słotowej, był przyjacielem ks. Jana.

– Bardzo się cieszę z tego, że rozpoczyna się ten proces. Po śmierci ks. Jana przez miesiąc modliłem się o spokój jego duszy i od razu rozpocząłem się modlić o beatyfikację, jeżeli będzie taka wola Boża. Nie wiem, czy ktoś się dłużej modlił, niż ja, ale nasza przyjaźń zobowiązuje. Dziś mogę zacytować Symeona ’ Teraz, o Panie, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju’, bo moje oczy zobaczyły, że proces się rozpoczyna.

Ks. Marian Pazdan ponad 30 lat głosił Ewangelię w Republice Konga i dobrze znał ks. Jana Czubę.

– Gdy przyjechał do Konga, to nas odwiedził daleko w buszu. Poznaliśmy młodego, radosnego misjonarza, pełnego sił. Odwiedzał nawet wioski w górach, gdzie można było tylko dojść na piechotę i tam głosił Ewangelię. Z Polski przywoził matki pszczoły i uczył ludzi, jak zakładać pasieki.

Proboszcz parafii w Chorzelowie ks. Andrzej Rams był w seminarium na jednym roku z ks. Janem Czubą.

– Zapalonym misjonarzem był od pierwszych dni w seminarium. Widać to było w jego zaangażowaniu, był prezesem koła misyjnego. Miałem to szczęście być też w tym kole. Pomagaliśmy misjom.

Podczas inauguracji procesu przedstawiono życiorys kandydata na ołtarze, zaprzysiężony został trybunał, który będzie przesłuchiwał świadków.

Zanim Kościół ogłosi, że mamy nowego błogosławionego czy świętego, musi być przeprowadzony wnikliwy proces, który zbada życie kandydata na ołtarze. 

Osoby, które posiadają informacje dotyczące życia ks. Jana Czuby, a w dalszej perspektywie łask, które przypisywane są jego wstawiennictwu, mogą się kontaktować się z Biurem Postulacyjnym Procesu Beatyfikacji i Kanonizacji ks. Jana Czuby, które mieści się w Kurii Diecezjalnej w Tarnowie ul. Piłsudskiego 6 w Tarnowie. W parafiach będzie też trwała modlitwa o beatyfikację ks. Czuby. W wymiarze diecezjalnym będzie ona miała miejsce każdego 27. dnia miesiąca w Słotowej, rodzinnej parafii kandydata na ołtarze.

Bratanek przyszłego błogosławionego: uczył nas jak się modlić

Ks. Jan Czuba urodził się w Pilźnie 5 czerwca 1959 r. Podstawowe wykształcenie zdobył w rodzinnej wiosce Słotowa, a w Pilźnie ukończył Liceum Ogólnokształcące (1974-1978). W strukturach seminaryjnego życia pełnił funkcję prezesa Koła Misyjnego, co było zapowiedzią jego przyszłej drogi poświęconej misjom. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk  bp. Jerzego Ablewicza w dniu 27 maja 1984 r. Jako neoprezbiter pracował w parafii Bobowa (1984-1988).

Przygotowanie do pracy misyjnej odbył w Warszawie, w Centrum Formacji Misyjnej (1988-1989), a później (od czerwca do sierpnia) w Paryżu. Uroczyście do podjęcia misji w kraju przeznaczenia misyjnego został posłany w dniu 2 czerwca 1989 r. w Gorlicach. Wtedy otrzymał krzyż misyjny. W tym samym roku w październiku dotarł do Konga i rozpoczął swoją posługę na południu kraju, w diecezji Kinkala. Pracował w dwóch misjach: Mindouli (X 1989-XI 1992) i Loulombo (XI 1992-X 1998). W tej pierwszej był wikariuszem, podobnie i w drugiej – do 1994 r., następnie został jej proboszczem.

Kiedy wiosną 1988 roku wracał po decydującej o wyjeździe do Konga rozmowie z abp. Jerzym Ablewiczem, był pełen radości, którą chciał się natychmiast podzielić. Nie czekał aż jego brat Stanisław wróci do domu, lecz udał się do miejsca jego pracy i tam podzielił się z nim radosną informacją.

Na rozległym terenie parafii w Mindouli, jako wikariusz podejmował zadania ewangelizacyjne na miejscu, jak i udawał się do dojazdowych kaplic wioskowych, których wtedy było ponad 30.

Po pierwszych czterech latach swej posługi w Loulombo, pozostał sam na niwie misyjnej. Przez cały czas swego pobytu zajmował się formacją katechistów, ludzi odpowiedzialnych za stowarzyszenia czy animatorów z różnych wspólnot parafialnych, a także formacją dzieci i młodzieży z grup katechizmu. Prowadził normalne duszpasterstwo. Miało ono również wymiar maryjny, o czym świadczy wybudowana przez niego grota obok kościoła. Przywiózł do niej statuę Matki Bożej z Fatimy, którą niestety rozbito w czasie wojny domowej. Zbudował dla miejscowej ludności małą przychodnię i aptekę.

Odwiedzał wioski, opisując swoją posługę w listach. Zrekonstruował kościół w Passa Mine i kilka kaplic w Pays Ba Dondo. W Kinkembo zbudował dom parafialny, a w nim punkt apteczny. Był też promotorem rozwoju w innym sensie – uczył ludzi sztuki pszczelarstwa. Sam korzystał z owocu pracy pszczół, ale też przyuczył do tej sztuki jednego z parafian. Zajmował się też inną dziedziną hodowli, choć na małą skalę. Miał w specjalnie wybudowanej zagrodzie kilka baranów. To było również zajęcie dla miejscowych osób, którym je powierzył. Miał też ambitne plany w związku z wykorzystaniem wody w nieopodal płynącym strumyku oraz występującymi w tej okolicy skałami wapiennymi. Uznając potrzebę pracy sióstr, wybudował dom zakonny, który wyposażył w potrzebne sprzęty. Gdy potrzeby się zmieniły, zaczął budować drugi. Śmierć jednak nie pozwoliła mu na jego dokończenie. Marzyła mu się jego Afryka w Loulombo, jako 'kraina mlekiem i miodem płynąca”. Nade wszystko jednak był orędownikiem pokoju. W swoim rejonie był bowiem wieceprzewodniczącym komitetu rozbrojeniowego Dla pokoju.

Abp Jerzy Ablewicz, posyłając go na pracę misyjną i wręczając mu misyjny krzyż, wypowiedział znamienne słowa: 'To jest uroczystość, która posiada specjalną wymowę, bo w tej chwili w jakiś szczególny sposób urzeczywistnia się Boży plan”. Ten Boży plan wypełnił się jego śmierci. Zginął tuż przed plebanią w dniu 27 października 1998 r., w wyniku użycia broni palnej przez rebelianta. Dwa dni przed śmiercią napisał list do swojego kolegi, poprzednika na probostwie w Loulombo, w którym zamieścił znamienne słowa: 'Zostaję na miejscu do końca”. Są to jednocześnie słowa jego testamentu.

Wojna domowa – trwająca od czerwca do grudnia 1997 r. – stworzyła dodatkowe okoliczności, w których mógł przelewać swoją miłość pasterską na mieszkańców Loulombo. Organizował pomoc medyczną dla umierających na cholerę i dla każdego, kto w tych ciężkich dniach potrzebował niezbędnych lekarstw. Dlatego też odłożył urlop i pozostał wśród tych, którym był tak bardzo potrzebny na co dzień i we wszystkim. Kiedy rok później skorzystał z urlopu, powrót do swoich wiernych w Loulombo był wyborem. Aż trzy razy, krótko przed śmiercią, rozmawiał z siostrami o swoim odejściu z tego świata, które przeczuwał. Na dwa dni przed śmiercią wypowiedział słowa, które świadczą o jego miłości do Chrystusa i Kościoła: 'Jestem księdzem i swoje życie oddałem Bogu. Jeśli Bóg zechce, abym złożył świadectwo przez moją śmierć – nawet gdybym zanurzył się w głęboką wodę i tam się ukrył – poniosę śmierć”. A podczas obiadu, na dwie godziny przed śmiercią, mówił do sióstr: 'Gdy umrę tutaj, nie odsyłajcie mojego ciała do Polski, ale pochowajcie je, obok groty, w trumnie z białych desek”.

Kilka miesięcy przed śmiercią wyznał publicznie: 'Ta misja w Loulombo jest moja, jest moją misją z wyboru. (…) Żyję ich życiem, a oni żyją moim. (…) Moje serce zakorzeniło się tam”.

Pogrzeb ks. Jana, po tradycyjnym opłakiwaniu zmarłego, odbył się dzień po śmierci. Wziął w nim udział – obecny zupełnie przypadkowo – rodak z Loulombo, ks. Bernard Yindoula. Przybyło też kilkunastu parafian. Reszta uciekła po wydarzeniu. Niemal przez trzy lata, z powodu ciągłej rebelii, nie było dostępu do grobu. Tradycyjne poświęcenie grobu, w obecności polskich sióstr misjonarek i misjonarzy oraz rodzeństwa ks. Jana, miało miejsce we wrześniu 2001 r. Dokonał go ówczesny biskup Kinkala – Anatole Milandou.

Życiorys opracował ks. Krzysztof Czermak

Exit mobile version