Mija 90 lat od najtragiczniejszej powodzi, jaka nawiedziła Nowy Sącz i cały region. W lipcu 1934 roku wielka woda zabrała życie kilkudziesięciu mieszkańcom, w tym dzieciom.
Największe strumienie deszczu runęły na Małopolskę dokładnie 16 lipca, kiedy na Hali Gąsienicowej w Tatrach padł niepobity do dziś rekord dobowy opadów, czyli ponad 255 mm. Wtedy to wylały pierwsze górskie potoki i rzeki. Przez kolejne dni przez Nowy Sącz i okolice przechodziła na północną część regionu fala powodziowa, która 19 lipca dotarła do Wisły.
– Zostało zalanych obszar kilkunastu tysięcy kilometrów kwadratowych – podaje nowosądecki historyk, Leszek Zakrzewski.
– Doszło do tego, że tego typu miasta, jak Nowy Sącz, były całkowicie odcięte od reszty kraju, bo woda podmyła mosty, zrujnowała wszelkie dojazdy, tory kolejowe i drogi. Miasto zostało kompletnie zalane. Została zniszczona dzielnica nad Kamienicą, bo ta rzeka też wylała. Piętrowe domy zostały zrujnowane. Most na Dunajcu również był nieprzejezdny, bo linia kolejowa w okolicy Męciny została całkowicie zniszczona.
Straty w infrastrukturze po powodzi z 1934 roku były wielomilionowe, jak na czasy przedwojenne. Odbudowa dróg, czy mostów trwała praktycznie do wybuchu II wojny światowej.
Jak dodaje Leszek Zakrzewski, tragedia powodzi spowodowała przyspieszenie projektów powstawania zbiorników retencyjnych na górskich rzekach Małopolski, między innymi w Rożnowie.