Sądeccy ratownicy byli częścią ogólnopolskiej grupy HUSAR, która przeszukiwała gruzowiska po trzęsieniu ziemi w mieście Besni. Z 50 osób, które w Nowym Sączu są wyszkolone do takich akcji, wytypowanych zostało 21. Większość, bo aż szesnastu, pracuję w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Nowym Sączu. Pozostała piątka działa w szkole aspirantów.
W pierwszych dniach ratownicy poświęcali minimum czasu na wypoczynek. Czasami spali zaledwie przez 3-4 godziny dziennie, aby nie tracić czasu, który dla osób uwięzionych pod zawalonymi budynkami, był na wagę życia.
Starszy brygadier Sławomir Wojta, który na miejscu działał jako zastępca dowódcy, podkreśla, że duże znaczenie miał krótki czas, w jakim strażacy dotarli do Turcji.
– Byliśmy pierwszą grupą ratowniczą w tej miejscowości i praktycznie pierwszym zespołem, który rozpoczął zaawansowane działania ratownicze. Dzięki takiej szybkości reakcji i działaniom udało się wydobyć 12 osób.
Wydobycie niektórych trwało nawet kilkanaście godzin. Utrudnieniem było to, że wielu poszukiwaniom towarzyszyły wstrząsy wtórne.
W takich warunkach dużą role odgrywały psy ratownicze, które wskazywały miejsca, gdzie przebywali ludzie. To pomagało nie tylko polskim ratownikom, ale też lokalnym grupą. Jeden z przewodników Bartłomiej Waligóra – działał z psem Jaggerem.
– Jeżeli chodzi o Jaggera, mieliśmy około sześciu wskazań. Te osoby były wyciągane przez miejscowych. Problemem, z jakim się borykaliśmy były kontuzje psów. Niejednokrotnie brakowało nam rzeczy do ich zaopatrzenia. W pierwsze dni zużyliśmy praktycznie wszystko.
Zlokalizowanie ludzi to jedno. Później konieczna była selekcja budynków, z których będzie odbywać się akcja. Czasami, trzeba było wybierać kogo ratować – mówi członek zespołu rekonesansowego i ratownik- Stanisław Witkowski.
– W pierwsze działania wchodziliśmy w porze nocnej, gdzie było zimno. Setki osób stały na zewnątrz, grzały się przy ognisku. Widać było, że oczekiwali od nas pomocy. Wiadomo, że pod zawalonym budynkiem jest czyjaś żona, matka, dziecko. Oni chcą, żeby wszystkich wyjąć. Moim zadaniem i kolegów jest podjęcie decyzji, gdzie i jak działać. Nie można ratować jednego człowieka, jeśli zajmie to wiele godzin, a obok można uratować więcej ludzi. To są trudne decyzje, które człowiek musi podejmować na bieżąco.
Zdarzały się sytuacje, w których medycy wchodzili pod gruzowisko, żeby udzielić pierwszej pomocy, a dopiero później wyciągano daną osobę na powierzchnie.
Tak działał m.in. lekarz Mariusz Homoncik, który podkreśla, że była to dla niego najtrudniejsza z jego 10 zagranicznych misji.
– Po prostu w tej akcji skumulowało się wszystko, co było na poprzednich działaniach. Mówię o skali i warunkach prowadzonych działań i całości, która składa się na działanie grupy poszukiwawczo-ratowniczej.
Akcja była bardzo wyczerpująca dla ratowników. Jak mówili sądeccy strażacy, wykorzystany został każdy sprzęt, co zdarza się bardzo rzadko.
Ratownicy podkreślają jednak, że trud rekompensowała wdzięczność ludzi. Mieszkańcy miasta Besni żegnali sądeckich strażaków z zapowiedzią, że jedna z ulic po odbudowie miejscowości będzie nosić imię polskich ratowników.