Zjedzą wszystko: bób, fasolkę szparagową, sałatę, kwiatki, wchodzą nawet na wysokie krzewy owocowe. Ślimaki niszczą uprawy w regionie, a gospodarze bezradnie rozkładają ręce.
Kupcy z tarnowskiego Burku żalą się, że w tym sezonie to prawdziwa plaga.
– Jest tych ślimaków bardzo dużo! Fasolkę sadziłam drugi raz! – Bardzo źle jest ze ślimakami w tym roku! Wszędzie, wszędzie są ślimaki! Warzywa wyjadają!
– Ojej! Bardzo ich dużo! Plaga! Wszystko jedzą! Nie ma rośliny, której by nie zjadły! Nawet na maliny wyjdą! – narzekają.
Właściciele ogródków i przydomowych upraw próbują walczyć z żarłocznymi mięczakami, żeby uchronić swoje plony.
Najczęściej sięgają po środki chemiczne, ale są też naturalne sposoby.
– Ja bym wymyślił takie trzy techniki, które wykluczają stosowanie tej arcyskutecznej, ale zabójczej chemii. Pierwsza, to jest metoda ręcznego zbierania. Druga, to metoda łapania na przynętę. Bardzo skuteczne są płaskie miseczki wkopane w ziemię, do których nalewa się odrobinę piwa. Trzecia metoda jest arcyskuteczna, biologiczna. To jest kaczka, która nazywa się biegus indyjski. Ta kaczka jest ślimakożercą. W pierwszym roku życia, biegając po grządkach, wyjada wszystkie bezmuszlowe ślimaki, ponieważ potrzebuje dużo białka – mówi sądecki przyrodnik i dyrektor Wydziału Środowiska w sądeckim magistracie Grzegorz Tabasz.
Co do kaczek, to kiedy skończą rok, przestają się interesować ślimakami, przechodzą na dietę roślinną i nie są już skuteczne. Wtedy trzeba się postarać o następne maluchy. Jest jednak na to sposób. Małe biegusy indyjskie można… wypożyczyć. Bez względu na to, skąd je weźmiemy, oczyszczą z nagich ślimaków cały ogród.
Tym, którzy nie chcą sobie zawracać głowy z upijaniem ślimaków piwem, czy zdobywaniem ślimakożernych kaczek, pozostaje chemia. Muszą jednak pamiętać, że szkodzi ona także innym zwierzętom oraz ludziom, przedostając się do wód i gleby.
Jeśli to więc tylko możliwe, najlepiej, w trosce o własne zdrowie, stosować naturalne sposoby odstraszania czy tępienia uciążliwych szkodników.